Dziś (po jakże długim czasie) nie będzie nic o naszej scenie podziemnej, choć należy się jej jak psu buda. Dziś słów kilka o prehistorii metalu w ogóle, czyli o muzyce określanej mianem hard rocka i NWOBHM (nie muszę rozwijać?). Prehistorii oczywiście dla współczesnych maniaków, a nie takich dinozaurów jak ja.
Dziwnie mnie natchnęło, ale wysłuchałem prawie w całości albumów: debiutanckiej płyty grupy Kurta Vanderhoofa "Metal Church", płyty "Arabia" kultowego holenderskiego Vengeance (Jeeezu, jak oni wydobyli to brzmienie), "Best Of" brytyjskiego UFO, a po drodze kawałka z "Number Of The Beast" Maidenów. I wiecie co? Tym ostatnim kawałkiem nie był ani numer tytułowy, ani słynny "Run To The Hills". To ze wszech miar wielbiony przeze mnie drugi epizod historii o Charlocie the Harlot - "22 Accacia Avenue". Tak już mam ;-)