czwartek, 21 listopada 2013

Pod i na powierzchni

Właściwie, to niniejszy blog zawiera już chyba wszystkie informacje, które powinienem był na nim zamieścić. Nie jest może miejscem obleganym, gdzie każdy chętnie zagląda, ale taka forma ekshibicjonizmu jest dla mnie nieszkodliwa i bezbolesna.
Zastanawiałem się jednak jakiś czas temu (są momenty, że wraca to do mnie jak bumerang), co jest powodem lakoniczności niektórych notatek ukazujących się na innych blogach traktujących o historii polskiego metalu...? Czepiam się, bo Pandorrę ktoś zmieścił w jednym zdaniu? Zdecydowanie NIE.

Chciałbym jednak móc porównać ich zawartość do podobnych blogów/portali, gdzie zamieszcza się recenzje umieszczonych (lub nie) materiałów tak, żeby zachęcić (lub nie) do zapoznania się z muzyką i ewentualnego zakupu płyty. Niestety, aż nazbyt często zdarza mi się pobrać jakieś archiwum tylko po to, żeby przekonać się, że to nie to i szybko się go pozbyć. Nie miłuję ślepo wszystkiego co dzieje się w metalu i obok zdawkowego przypisania do podgatunku (black/death/grind/thrash/etc.) chciałbym czasem poznać zdanie uploadera (nie mogę skojarzyć odpowiedniego polskiego słowa ;-)) na temat muzyki, którą sam proponuje. "Gdzieś to wygrzebałem...", "Słaba jakość, ale coś tam słychać...", "To chyba jedyne, co zespół nagrał...", itd. Szanowni metalowi blogerzy! Chylę czoła przed ogromem wykonanej przez was pracy, ale pomóżcie czasem dobrze wybrać, bo nie wszystko złoto...
1 maja 1983 r. - mój pierwszy publiczny występ (z SUA, na tym koncercie przedstawionym jako Faron - hard'n'heavy)
Druga część przemyśleń dotyczy już samej Pandorry i te wypunktowałem zgodnie z panującym na przełomie lat 80. i 90. stereotypem kapeli metalowej:
  1. Image - muzycy mają długie włosy, ubierają się w "ramoneski", noszą pasy nabijane ćwiekami, pieszczochy, karwasze, te rzeczy. Niestety, zupełnie nie pasowaliśmy do tego wizerunku: zwykłe jeansy, koszulki (koszule), krótkie włosy (miałem coraz dłuższe, ale Ludowe Wojsko Polskie jeszcze jesienią 1988 roku wezwało mnie ponownie, tym razem na 3 tygodnie w szeregi rezerwy, włosy zostały skrócone "bo tak"). Skóra? Zarabiałem wtedy 14 tys., co nie stanowiło nawet połowy średniej krajowej. A ćwieki widzieliśmy tylko na plakatach :-)
  2. Demo - rozsyłane na "mydlonych" znaczkach po całej Polsce, a nawet dalej. Chociaż nagraliśmy tych kilka numerów na taśmie i to (mimo amatorskich warunków) w jakości zdecydowanie lepszej od większości polskich kapel, uczciwie przyznam, że szansę zmarnowaliśmy chowając materiał na długo do szuflady. Może nie należało go już stamtąd wyciągać? Żeby nikt nie potraktował tej muzyki jak w jednej recenzji odświeżonych demówek chłopaków z DDT, choć jest to przypadek jednostkowy, bo najczęściej cenzorzy rozpływają się w zachwytach, ale to nie moja bajka.
  3. Angielskie teksty - zespół miał być w końcu znany i uwielbiany na całym świecie, a nie tylko w tym naszym, trzecim. Od razu skazałem Pandorrę na porażkę w światowym showbizie, ale najbardziej liczył się dla mnie słuchacz najbliższy sercu, czyli rodak. Chciałem być nie tylko słuchany, ale również rozumiany.
  4. Obecność w fanzinach - obowiązkowa dla każdej szanującej się grupy. Szczerze? Nie mieliśmy nawet pojęcia, że coś takiego w ogóle istnieje, a co dopiero pchać się na łamy. No cóż, mazurska, głęboka Puszcza Piska... :-)
  5. Festiwale metalowe - jak ktoś nie zawinął na S'thrash'ydło, Thrash Camp czy podobny spęd, to nie istniał w podziemnym metalu. To, niestety, prawda, ale o takich imprezach dowiedziałem się jak już nie było Pandorry. Pewnie, można było zakładać kolejny zespół (po rocznej przerwie dołączyłem do Rock Opery, niewiele to jednak miało wspólnego z metalem), ale małe miasteczko w tamtych, zamierzchłych czasach zapewniało muzyków do obsady 1-2 zespołów i tyle najczęściej działało w Piszu w tym samym czasie.
  6. Death/black/grind - jedynie słuszne gatunki. Dołożyłbym jeszcze surowy, poniemiecki thrash i jak chciałeś być szanowany pod powierzchnią, to niczego innego innego nie miałeś prawa grać. Niestety, tu też się nie popisaliśmy, bo Pandorra grała nawet jedną balladę (czy tam kucie ściany, jak kto woli...) pt. "Ciemna noc". Były też walcowate (od walca drogowego, nie tańca) "Dzikie bestie" czy skoczne jak "Noce Szatana" Kata "Wyklęte dzieci". Tak naprawdę, to sam do końca nie wiem jak dziś nazwać to, co graliśmy...? Heavy? Thrash? ChGW...
Wow, ale wywaliłem słowotok. Mam oczywiście nadzieję, że nie czyta się tego jak "gorzkie żale" Czesia z WM? :-) A może ktoś wreszcie się odważy i napisze "good shit" czy "bad shit"? Bo dla mnie to już chyba tylko wartość sentymentalna...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz